środa, 1 kwietnia 2015

Pamiętnik

Ludzie często mylą się w swych osądach, gdy nazywają kogoś psychopatą. Ktoś, kto zamordował swoją rodzinę nie może być nazywany psychopatą tylko dlatego, że był w stanie poderżnąć gardło własnemu dziecku. Działanie w afekcie, schizofrenia, zaburzenia osobowości... istnieje wiele fachowych terminów i każdy z nich oznacza inną przypadłość, tak jak każde morderstwo zostaje popełnione z innych pobudek. Ale społeczeństwo jest niedouczone, dlatego wrzuca wszystkich do jednego wora psychopatii klinicznej.
Tymi prawdziwymi psychopatami są zaś ci, którzy nigdy nie dali się złapać. Uśmiechają się do ciebie przyjaźnie na ulicy i pójdą dalej, a jedyne, co przejdzie ci przez myśl, to "Och, jaki miły chłopak". Nic bardziej mylnego.
Urodziłem się i wychowałem w Lyonie. Każdy zdrowy na ciele i umyśle człowiek orzekłby, że nie miałem złego dzieciństwa. W porządnej, pobożnej rodzinie, która dbała o mnie i zapewniała środki do życia.
Ale czy nazwałbyś rodziną kogoś, kto ogranicza twój talent i nie pozwala realizować najskrytszych fantazji? Szkoły nie znosiłem. Nie dlatego, że bałem się klasówek jak większość dzieci w moim wieku, po prostu nudziłem się strasznie na lekcjach, na których niczego nie mogli mnie nauczyć. Nauczyciele proponowali moim rodzicom, aby przenieść mnie o kilka klas wyżej, ale oni odmówili. Nie chcieli mieć syna "dziwaka", który za bardzo się wyróżnia. Woleli zwykłego przeciętniaka z dobrymi ocenami i skrzętnie ukrywali fakt, że co jakiś czas znajdowali martwe zwierzęta za domem, a z czasem i pod moim łóżkiem.
W wieku czternastu lat zacząłem studiować podręczniki medyczne w miejscowej bibliotece. Od tamtej pory wiedziałem już, co chcę robić i do czego dążyć. Tylko zawód lekarza mógł spełnił moje skryte żądze, na które nie działały już rozbebeszone szczurze zwłoki.
W wieku dziewiętnastu lat dostałem się na Uniwersytet Paryski, a po roku przeniesiono mnie na Uniwersytet Harvarda w Stanach Zjednoczonych, ze względu na wyjątkowo dobre wyniki i wkład w naukę.
Po trzech latach ukończyłem studia z wyróżnieniem, wcześniej niż przewidywał program, i wróciłem do ojczystego kraju, aby wreszcie ukoić zszargane latami oczekiwań nerwy i podjąć pracę w paryskim szpitalu. Popełniłem jednak błąd. Zapomniałem o czymś tak ważnym, jak etyka zawodowa i prawa człowieka. Leczenie ludzi nie przynosiło mi żadnej satysfakcji. Czułem się pusty, skrzywdzony faktem, że los śmiał ze mnie zadrwić. Przez rok trwałem w tej marnej karykaturze życia, nawet się zaręczyłem, żeby jęcząca matka dała mi spokój. Aż do pewnej nocy, kiedy moja, pożal się boże, narzeczona urządziła kolejną awanturę, nie dając mi odpocząć po ciężkim dniu pracy. Coś we mnie pękło. Uderzyłem ją wazonem w głowę, a potem jeszcze kilka razy młotkiem, który nieopatrznie znalazł się pod ręką. Boże, jak ja jej nienawidziłem.
Posiekałem jej ciało na małe kawałki, zapakowałem do plastikowych toreb i wrzuciłem do rzeki. Dom spaliłem i wyjechałem z kraju, z którym nie chciałem mieć już nic wspólnego.
Zabójstwa przynosiły ulgę, o wiele większą, niż zabijanie szczurów i kotów. Kilka dni później dowiedziałem się, że policja uznała mnie za zmarłego, więc zniszczyłem wszelkie dokumenty i zdobyłem nowe. Należały do jakiegoś turysty, którego utopiłem w muszli klozetowej. Smutna śmierć, umrzeć z głową we własnych odchodach, ale czasem tak bywa, bo świat nie jest sprawiedliwy.
Nazywał się Anthony Mitchell i pomógł mi przedostać się do Stanów Zjednoczonych, gdzie zaraz po przekroczeniu granicy wyrzuciłem jego rzeczy i wyrobiłem fałszywy dowód i prawo jazdy, na nazwisko Cecila Johnsona.
Jak znalazłem się w mafii? Ciężko powiedzieć. Czasem pasujemy do jakiegoś miejsca tak bardzo, że to ono znajduje nas. Nie mam prawdziwego nazwiska, obywatelstwa, ani domu. Mam tylko rodzinę, dla której pracuję.
Oficjalnie nie żyję, jestem mordercą i psychopatą, pracującym dla zorganizowanej grupy przestępczej, ale kiedy następnym razem zauważysz mnie na zalanej słońcem ulicy Miami, a ja się uśmiechnę, ty również to zrobisz, prawda?
~Cecil

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz